Terapia pary bywa trudna. Ale warto

Terapia par ujawnia intymne szczegóły miłości i lęków. Marta Szarejko, autorka „Terapeuci par. Historie z gabinetów”, zachęca do ratowania związków.
Podziel się swoją opinią
Reklama

Na terapii par odkrywamy najbardziej intymne rzeczy: pokazujemy w jaki sposób kochamy, w jaki sposób chcemy być kochani, ale też to, czego się boimy. I to bywa trudne. Ale jeśli jest choć cień szansy by uratować związek, warto to zrobić – przekonuje Marta Szarejko, autorka książki „Terapeuci par. Historie z gabinetów”.

Według jakiego klucza szukałaś terapeutów do rozmowy?

Przeczesywałam poradnie i gabinety, dbałam o to żeby terapeuci reprezentowali różne nurty psychologiczne, ale też byli z różnych miejsc w kraju. Sprawdzałam, czym konkretnie się zajmują, co ich najbardziej interesuje, a potem umawiałam się na rozmowy.

Czy po tych wszystkich rozmowach możesz powiedzieć dlaczego warto udać się na terapię par?

Przede wszystkim po to, żeby lepiej nam się żyło z najbliższą osobą. Jeżeli mamy problem z powtarzającymi się kłótniami albo z komunikacją, która nam nie odpowiada, pamiętamy, że na początku było dobrze, a potem coś zaczęło się psuć, ale sami nie potrafimy doprecyzować na czym właściwie polega problem – terapia może pozwolić na to, że ktoś z boku spojrzy na nasz problem obiektywnie.

Wiele osób martwi się tym, że terapeuta może poczuć większą sympatię do jednej osoby i wtedy ta druga będzie się czuła niezrozumiana..

Terapeuci mówią, że nie zajmują się dwoma odrębnymi osobami, tylko parą. Traktują ją jak jeden organizm. Oczywiście to naturalne, że czasem do jednej osoby im bliżej – siłą rzeczy kogoś można bardziej rozumieć, ale profesjonalne podejście polega na tym, że nie patrzy się przez pryzmat jednej osoby, nie ulega takim wrażeniom.

Ile czasu mija zanim pary zdecydują się na terapię?

To się bardzo zmieniło w pandemii. Kiedyś czekali z tą decyzją od 4 do 6 lat. To dlatego, że na początku problemy w parze są mało wyraziste: kłócimy się, ale szybko godzimy. Potem kłócimy się coraz częściej i ciche dni trwają coraz dłużej. Kiedy spojrzy się na to z perspektywy, wtedy nie było to jeszcze takie straszne. Przez te lata jednak konflikt narastał. Po pandemii ten czas skrócił się do 2 lat. Terapeuci tłumaczą to tym, że przez różne okoliczności zewnętrzne i społeczne: trudny czas pandemii, wojnę w Ukrainie, inflację, ludzie zaczęli bardziej dbać o relacje. Zwłaszcza, że nie żyjemy w rozbudowanych, wielopokoleniowych rodzinach. Dziś to najczęściej para plus dziecko, dwójka dzieci, ewentualnie para i pies, dlatego ludzie docenili w tych nieszczęsnych okolicznościach relacje. A drugi powód jest taki, że mężczyźni przestali się wstydzić mówić o emocjach i coraz częściej to oni inicjują terapię. Wcześniej kobieta szła na terapię indywidualną, zauważała, że coś jest nie tak w związku i namawiała mężczyznę, żeby poszli na wspólną terapię.

W pandemii odbywało się mnóstwo webinarów, rozwinęło się poradnictwo przez internet, może to spowodowało, że wzrosła świadomość?

Tak wpadłam na pomysł książki – przypadkiem trafiłam na webinar, w którym uczestniczyło mnóstwo osób. Bardzo mnie to zaskoczyło, wyobraziłam sobie dziewczyny siedzące w słuchawkach przed laptopami, zastanawiające się czy iść z partnerem na terapię i na czym taka terapia polega. Okazało się, że sama wielu rzeczy o terapii par nie wiedziałam.

Czego na przykład?

Że terapeuci często pracują w parach. W trakcie rozmów z nimi dowiedziałam się, że niektórzy z nich na bieżąco mówią co myślą, czyli np. para kłóci się o coś i terapeuta mówi do terapeutki: ja zatrzymałbym się na tym wątku, a ty? A ona mówi: nie, ja wybrałabym to, o czym mówili na początku. I pytają parę: co wybieracie?

Specjaliści twierdzą, że terapia par jest najtrudniejsza ze wszystkich terapii. Dlaczego?

Jedna z terapeutek, Karolina Pniewska wytłumaczyła mi to tak: kiedy idziesz na terapię sama możesz powiedzieć wszystko o swoim partnerze i terapeuta musi przyjąć twoją opowieść. Na terapii rodzinnej często dzieci rozbrajają atmosferę, nie ma skupienia na parze. A kiedy idziesz na terapię z partnerem musisz liczyć się z tym, że on w odpowiedzi na twoje słowa powie, że to nieprawda albo wyjdzie trzaskając drzwiami. Karolina Pniewska twierdzi, że na terapii par odkrywamy najbardziej intymne rzeczy, pokazujemy w jaki sposób kochamy, w jaki sposób chcemy być kochani, ale też czego się boimy. I to bywa trudne.

Jak długo trwa taka terapia?

Bardzo różnie, to zależy od problemu pary i nurtu, w którym pracuje terapeuta. Niektórym wystarczy kilka konsultacji, inni chodzą kilka lat. We wstępie do swojej książki przywołuję parę, która kilkanaście lat temu zdecydowała się na wspólną terapię w pierwszym roku bycia razem. Wszyscy z nich szydzili – co to za związek, skoro już na początku mają takie problemy? Nie ma szans, żeby to przetrwało! Tymczasem oni bardzo szybko rozwiązali problem, teraz mają dwójkę dzieci i są super parą.
Kiedyś pewna seksuolożka powiedziała mi, że podczas robienia specjalizacji w Holandii miała zajęcia z terapeutą, który opowiadał o tym, że u nich pary bardzo często przychodzą na konsultacje na samym początku związku. Różnią się w zasadniczych sprawach, zastanawiają się, czy bycie razem na dłużą metę ma sens i chcą, żeby ktoś spojrzał na to z zewnątrz. Ja jestem domatorką, ty kochasz wychodzić z domu. Ja chcę mieć dzieci, ty nie. Kocham ciszę, ty uwielbiasz koncerty. Przetrwamy, czy nie?

Właśnie, a jak to jest: większe szanse mają pary, które przyciągają się zafascynowane przeciwieństwami się czy tym, że są tak podobni?

Potrzebna jest równowaga. Gdy jesteśmy tacy sami istnieje ryzyko, że szybko wygaśnie między nami namiętność – nie możemy przecież pożądać siebie. Są pary ze skłonnością do symbiozy: razem pracują, mają tych samych przyjaciół, z czasem nawet zaczynają wyglądać podobnie: mają ten sam styl, podobne figury, bo razem ćwiczą albo właśnie nie ćwiczą, oglądają seriale jedząc pizzę i tyją. Z drugiej strony osoby, które bardzo się różnią, nie mają na czym budować. Z badań wynika, że najważniejsze są podobne wartości. Liczy się jakie mamy podejście do rodziny, religii, pracy, pieniędzy – w podstawowych rzeczach dobrze się zgadzać. To czy na wakacje chcesz jechać nad morze czy w góry jest mniej kluczowe.

W swojej książce cytujesz terapeutkę Iwę Magrytę – Wojdę, która mówi że „żeby być w dobrym związku trzeba dużo z siebie dać, a jednocześnie dużo oczekiwać”. Jak to rozumieć, mówi się przecież, że o związek trzeba nieustająco dbać, że to wysiłek. Gdzie tu miejsce na własne wymagania?

Jedno nie wyklucza drugiego – jeśli dbasz o związek, to znaczy przecież, że dużo z siebie dajesz. I jednocześnie oczekujesz. Dbasz o swoje granice, ale widzisz też granice partnera, albo partnerki. Mam wrażenie, że częściej myśli się dziś o relacjach w kontekście nieszczęsnego mitu romantycznej miłości: spotkam tego jedynego, a reszta ułoży się sama. Wysiłek, praca i poświęcenie to nie są słowa, które lubimy kojarzyć ze związkiem. Tymczasem trudno mi sobie wyobrazić długotrwałą relację, która jest dla nas dobra, ale nie wkładamy w nią żadnego wysiłku.

Jak się wybiera terapeutę? Czym się kierować?

Tym jaki jest cel naszej terapii. Dobrze sprawdzić, w jakim nurcie pracuje psychoterapeuta, trochę o nim poczytać. Sprawdzić, gdzie terapeuta się kształcił, czy ma superwizję. Można też zapytać go o to wszystko podczas pierwszej konsultacji, nie wstydzić się tego i nie bać – profesjonalista nawet się z tego ucieszy.

Intencją terapii jest rozwiązanie problemu i szczęśliwe życie razem. Tymczasem ty piszesz, że niektórzy idą do terapeuty, żeby dobrze się rozstać…

Ta grupa wzrusza mnie szczególnie. Dużo rozmawiałam z psychiatrami dzieci i młodzieży i nasłuchałam się o tym, jak wyglądają rozwody w Polsce, jak bardzo rodzice bywają niedojrzali. W tym kontekście rozstanie bez agresji i ryzyka, że złość na partnera przekieruje się na dzieci uważam za wspaniałe. W książce rozmawiam z Dorotą Ziółkowską – Maciaszek, która założyła fundację „Rozwód? Poczekaj!” i ona mówi, że na początku czasem zadaje parze pytanie: ile procent dajecie sobie na przetrwanie? Jedno z nich mówi „pół procent”, a drugie „ ja już w ogóle nie widzę szans”. Jednocześnie terapeutka widzi, że zerkają na siebie, jedno podaje drugiemu chusteczki. No i przyszli na terapię, więc może jednak jest cień nadziei? Oczywiście zdarza się, że jedna osoba opuściła związek emocjonalnie i przychodzi do gabinetu tylko po to, żeby w obecności terapeuty mniej zranić partnera. Tak czy inaczej imponuje mi ta dojrzałość. To dobrze rokuje na przyszłość, bo przecież te osoby zawsze już będą połączone dziećmi.

Co cię zaskoczyło w tych rozmowach?

Na przykład to, że pracuje się z parami, w których jest przemoc fizyczna. W pierwszym odruchu myślimy, że takie pary powinny się rozstać. Co jednak, jeśli one tego nie chcą? Mogą tkwić w przemocy, albo spróbować nauczyć się zarządzać emocjami tak, żeby nie ranić partnera, ani siebie. Poruszyło mnie, że terapeuci zajmują się takimi parami, mimo iż musi być to być dla nich bardzo duży dyskomfort. Jeśli przemoc jest w parze, to znaczy, że może pojawić się też w gabinecie. Ktoś zacznie krzyczeć, rzuci krzesłem, wyjdzie trzaskając drzwiami. Poziom napięcia podczas takiej sesji być trudny.

A jak jest z kłótniami podczas terapii? Są dozwolone?

Joanna Michałowska mówi, że na początku pozwala się parze awanturować, żeby sprawdzić jaka jest „morfologia” kłótni. Czyli dynamika związku, komunikacja. W kłótni zwykle są silne emocje, więc trudno się usłyszeć. W tym właśnie może pomóc terapeuta. Bo czasem na takim najprostszym poziomie mówiąc coś mamy na myśli coś zupełnie innego niż rozumie nasz partner. Jesteśmy dwoma oddzielnymi systemami odbiorczo-nadawczymi, mamy inne doświadczenia, pochodzimy z innych rodzin, czyli właściwie innych kultur. I zupełnie nie chodzi o to, żeby nigdy się nie kłócić, tylko wiedzieć, jak się zachować po kłótni: na przykład przeprosić za formę. „Przepraszam, że użyłam tych słów, chciałabym je wycofać”. Albo: „Żałuję, że krzyczałam, postaram się już tego nie robić”.

Może powinni nas uczyć w szkole tego jak dobrze się kłócić?

Zdecydowanie! Proste informacje: jeśli podczas kłótni nadszedł moment, w którym wiesz, że za chwilę powiesz coś, czego bardzo będziesz żałować, wyjdź na dwadzieścia minut. Ale powiedz o tym partnerowi. Ostatnio słyszałam wywiad z terapeutą, który radzi parom położenie się na łóżku i kontynuowanie kłótni na leżąco. To podobno bardzo trudne! Rozbawiło mnie to, ale też uświadomiło, że każda para może na ten najgorszy moment w kłótni znaleźć swój sposób – słowo klucz, albo wyjęcie jakiegoś przedmiotu, który pozwoli na zawieszenie awantury.

Czy zdarza się, że terapeuta mówi – ja już tu nic nie mogę zrobić?

Michał Pozdał mówi, że czasami dochodzi do takiego momentu, w którym musi powiedzieć parze, że nie potrafi jej pomóc. Że nic więcej nie zrobi. Opowiada o tym w kontekście problemów seksuologicznych. Zdarza się też, że na samym początku terapeuci proponują partnerom terapie indywidualne, albo odsyłają na nią jedno z nich. Trudno tu o generalizacje, każda para jest przecież inna. Podoba mi się definicja Junga, którą w mojej książce przywołuje Magdalena Sękowska, mianowicie: para jest jak związek chemiczny – substancje się spotykają i wytrąca się z nich coś trzeciego.

Reklama
Podziel się swoją opinią


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *